Witajcie ;)
Za oknem od kilku dni prawdziwie zimowo (przynajmniej u nas) ;)
Żeby wychodzenie z domu nie było straszne, zakładamy pilotki (bo przecież uszy na wierzchu nie mogą zostać), a jak ktoś ich nie lubi to coś z klasycznych czapek na pewno sobie wybierze. Ale głowa i uszy to nie wszystko. Ja strasznie nie lubię kiedy wieje mi za kołnierz. Nie lubię też plączącego się wszędzie szalika - ustrojstwo jest wyjątkowo niepraktyczne przy posiadaniu małego dziecka. Albo zawiązany będzie stanowił wyzwanie dla małych rączek, albo niezawiązany będzie majtał się wszędzie i na złość będzie zasłaniał co robi plączący się pod nogami albo, co gorsza, uciekający szkrab. A już z całą pewnością przy nachylaniu się do dziecięcia, poluzuje się na tyle, że co najmniej jeden jego koniec wyląduje na ziemi, ośnieżonej, obłoconej, zlanej deszczem (i miejmy nadzieję że tylko deszczem) ziemi... I taki osyfiony miałby "zdobić" nasze szyje? Ooooooo nnniiiieeeeee!
I właśnie dlatego (bo niby z jakiego innego powodu?) wymyślono kominy... Wprawdzie moja znajoma (pani sędziwego wieku), kiedy usłyszała, że zakładam komin , patrzyła na mnie co najmniej dziwnie, bo biedulka myślała chyba o takim od pieca ;)
U mnie tym razem pojawił się robiony na drutach (grubaśnych 12) szalenie ciepły a przy tym twarzowy biało-szaro-czarny melanż. Włóczka to wełna z akrylem.
Kto chętny na takie ciepełko na zimowe spacery?
Fajny komin :) Ale grubaśne druty był potrzebne ;) Jak się nimi robiło?
OdpowiedzUsuńPiękny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Ewelina, robiłam na drutach 12 (bo grubszych nie miałam) W dodatku bardzo luźno. Robiło się super dobrze i szybko :-)
OdpowiedzUsuń